Czasem nam się udaje
wyjechać całą, lub prawie całą, rodziną
na chwilę.
Gdzieś niedaleko,
ale w inny świat jakby
Gdzie można usiąść spokojnie na ławce, wypić ciepłą herbatę.
Wejść na drabinę i potrząsać gałęziami starych śliw.
Wybierać owoce z trawy. Niektóre pomarszczone.
Ale jakie słodkie. I soczyste.
Aromatyczne.
Stare, dobre węgierki.
Potem znów w zziębnięte dłonie wziąć kubek słodkiej parującej herbaty z dodatkiem śliwowicy.
Zjeść ziemniaki na obiad. Takie z cebulą.
Słuchać jak wiatr wieje za oknem.
Jak krople deszczu biją w okno kuchenne.
Jak trzaska ogień w piecu.
Zapomnieć się w odurzającym zapachu zapachu suszonych węgierek.
Nic nie myśleć.
Być po prostu.
A po powrocie zabrać się za robienie jesiennych powideł śliwkowych.